Wednesday, February 14, 2007

O poranku

- This is the desert, who are you?
- I'm the desert friend.
- Are you my desert friend?
- Yes, I am


Powoli wracam do nieprzespanych nocy i późnego wstawania. Czekolada z orzechami i zielone jabłko stanowią śniadanie oraz obiad, a dusza pustoszeje.

Friday, February 2, 2007

Na Zachodzie bez zmian

Po udałam się na kawę w papierowym kubku i do kina. Stając na końcu kolejki planowałam zakup biletu na "Królową" z racji niedługiego oczekiwania i braku interesującej alternatywy, jednakże od kasy odeszłam ze skrawkiem papieru uprawniającym mnie do wejścia na projekcję "Krwawego diamentu", w pełni świadoma wszelkich konsekwencji tego kroku - godzinnego czekania i Leonarda DiCaprio w jednej z głównych ról. Rzeczoną godzinę spędziłam bardzo miło - przypominając sobie łacińskie nazwy poszczególnych części danych zbiorów prawa kanonicznego, wprowadzając kofeinę do organizmu, przez co później nie spało mi się dobrze, a także, chcąc nie chcąc, słuchając i obserwując pary damsko-męskie, które najwyraźniej upodobały sobie środowe póżne popołudnie jako idealną porę na pierwszą randkę. Między kodyfikacją Liber Extra Grzegorza IX, a zbiorem z 1983 roku, przyszła mi do głowy myśl, że nie od rzeczy byłoby przyjrzeć się bliżej zachowaniu źeńskich części tych pokracznych (w moim odczuciu) duetów, np. pulchnej blondynce w towarzystwie przysadzistego bruneta, czy wysokiej, tyczkowatej brunetce z jeszcze wyższym towarzyszem z żelem na włosach. Konkluzje, które niewiele wnoszą, a wyglądają jak następuje:
- rozmowy rzadkie i nieśmiałe (para nr 1) lub rozwlekłe i bezbarwne (para nr 2)
- pasiaste, aksamitne marynarki zdają się robić furorę w damskich szafach.
Sam film mile mnie zaskoczył, prawie zapomniałam o otaczających mnie zewsząd odgłosach siorbania coli i chrupania prażonej kukurydzy, panu DiCaprio zaś wybaczam wszystkie filmowe potknięcia z przeszłości - jako przeżywający światopoglądową postawę cynik okazał się wyśmienity. Drugą olbrzymią zaletą filmu okazało się ograniczenie "romansu", o którym z lekkim niepokojem przeczytałam na ulotce z repertuarem, do sfery li i jedynie werbalnej - wprost niewiarygodny, przeczący jakimkolwiek regułom filmowego marketingu zabieg. Z drugiej strony możliwym jest, że rozpasane sceny erotyczne nie licowałyby z poważną tematyką wojen domowych, WFO, obozów dla uchodźców, niedożywionych dzieci, dzieci-żołnierzy oraz dzieci pozbawionych kończyn.
Nagromadzenie scen drastycznych sprawia, że zakończenie wraz z wielkim, gorzkim happy-endem, które w innych warunkach mogłoby się wydawać patetyczne i naiwne, przyjmuje się z odcieniem niejakiej satysfakcji.
Po filmie, wracając do domu, wydawało mi się nawet, że też chcę żyć w ten sposób - jeździć do miejsc konfliktów, zbierać materiały, pisać i publikować teksty, które miałyby w zamierzeniu coś zmienić ("- Piszesz o tym, co się tutaj dzieje, prawda? - Tak - Czy po przeczytaniu tego ludzie w twoim kraju pomogą nam? - Nie, nie sądzę"). Po powrocie słuchałam muzyki klasycznej, poszłam spać, wstałam, zaiste nie zmieniłam wiele - nawet nie uroniłam łzy ani nie wypisałam czeku.

Tuesday, January 30, 2007

Zdjęcie



Jakkolwiek zarówno tworczość, jak i osoba Davida Sylviana są mi obce, to za tym zdjęciem wprost przepadam.

Monday, January 8, 2007

Noworoczne papierosy z kawą

Ze smutkiem zauważam pewną monotonię ostatnich sylwestrowych nocy. W zeszłym roku przyszło mi ją spędzić na koszmarnym, modernistycznym wystawieniu 'Carmen' w ciemnym i zimnym obiekcie nie będącym bynajmniej budynkiem opery z wszystkimi wadami tej sytuacji - brakiem odpowiednich warunków akustycznych oraz prowizorycznymi rozwiązaniami dekoracyjnymi, które skłoniły mnie do przeklinania dnia, w którym zgodziłam się na podobną formę zabijania rozrywkowego, z zalozenia, czasu.
Tegoroczną zaś spędzałam w kinie na 'Romance and cigarettes'. Jakkolwiek warunki oferowane przez ulubiony multipleks z aspiracjami nie pozostawiały wiele do życzenia, rytualne obdarowywanie prezentami (trafionymi) na wstępie poprawiło znacząco humor, a sam film okazał się niebanalnym przedsięwzięciem - ni to musicalem, ni to kryminałem, ni to romansem - z hołubioną za czasów fascynacji 'The Rocky Horror Picture Show' Susan Sarandon (która jednakże tym razem nie śpiewała samodzielnie) oraz zachwycającą Kate Winslet, to po wyjściu z przybytku rozrywki, wracając do domu w deszczu sztucznych ogni (literalnie), dane mi było odczuć pewien niedosyt. Moje poczucie pustki i niespełnienia zwerbalizowałam w postaci wypowiedzi o funkcji opisującej (aczkolwiek, biorąc pod uwagę pozajęzykowy kontekst norm nie-tylko-prawnych, także i sugestywnej, chociaż raczej optatywnie, niestanowczo) skierowanej do towarzyszki mojej niedoli (nomen, omen, tej samej co i w roku ubiegłym), która najwyraźniej miała szczęście posiadać odmienny pogląd na rzeczoną kwestię, co wyraziła lekkim wzruszeniem ramion i stwierdzeniem jakoby nic a nic jej to nie przeszkadzało oraz zauważeniem, że dosrzega pewne zasadnicze różnice w stosunku do roku poprzedniego. Faktem jest, że w tym roku, zamiast przez zaspy śnieżne i masy ludzkie okupujące rynek w celu wysłuchania zbiorczego koncertu co pośledniejszych gwiazdek polskiej muzyki popularnej, przyszło nam brnąć przez ludzkie zastępy okupujące mosty, gdzie głównie obserwowały fajerwerki, ale też śpiewały, piły napoje alkoholowe, składały życzenia najbliższym i przechodniom oraz narażały siebie i postronnych na ciężkie obrażenia cielesne z poparzeniami różnego stopnia i utratą kończyn włącznie. Większe zagęszczęnie ludzkie można złożyć na karb wczeniejszej pory oraz sprzyjających warunków atmosferycznych. Mnogość mijanych jednostek ludzkich należących do różnych grup społecznych pozwoliła nam poczynić interesujące obserwacje natury socjologicznej. Szczególnie ożywioną dyskusję, kontynuowaną także w dniach następnych, wywołała grupa dzieci w wieku szkolnym, która - najwyraźniej już po samodzielnym odpaleniu rac i petard, co obserwowałyśmy w wywadniu ich młodszych kolegów wupobliży lokalu 'Na Garbarach' - wracała do domu rzucając się wzajemnie zapalonymi zapałkami. Osobiście udało mi się wrócić do domu bez oparzeń, zwęglonych włosów ani papierowych elementów petard, które padały na niefortunnych przechodniów - na równi z plastikowymi/drewnianymi kijkami - jak deszcz. Po powrocie zaś poszłam spać nie lubiąc Sylwestra i planując wczesne wstanie w celu zajęcia się czymś konsruktywnym, co z kolei miało stanowić jawny bojkot Nowego Roku.

Sunday, January 7, 2007

Reszta była milczeniem

Czesc milczeniem nieobjeta to poranny harmider panujacy w kuchni Belseyow - jednej z dwoch konkurujacych ze soba profesorskich famili, ktore dzieli nie tylko ocean atlantycki (z racji miejsca zamieszkania), ale najwyrazniej poglady w kwestiach zasadniczych oraz zaogniony konflikt miedzy patriarchami. Z okolicznosci zwasnione rodziny laczacych, poza profesja panow Belseya i Kippsa, warto wymienic zwiazek ich dzieci i jasno zarysowany, juz na pierwszych kartach powiesci plan jego rychlego zalegalizowania, co naturalnie wywola niebywala konsternacje rodzicow.
Przy wszystkich zastrzezeniach wzgledem 'Bialych zebow' oraz 'Lowcy autografow', trzecia powiesc Zadie Smith - 'O pieknie' - przyjmuje aktualnie bezkrytycznie i z zachwytem.
Nalezy przy tym zaznaczyc, ze tytul ten stanowi (na rowni z 'Wykladami o literaturze' Nabokova) kolejny z niezwykle udanych zeszlorocznych ksiazkowych prezentow swiateczno-urodzinowych.